Amicus Plato, amicus Sócrates, sed magis amica véritas.
Arystoteles

sobota, 6 czerwca 2009

...moim subiektywnym okiem!

Mam taki zwyczaj, nie chodzenia na nowe filmy, gdy wchodzą na ekrany, nie czytania nowości, gdy sztucznie wytwarza się ciśnienie na ich zakup, oraz nie zabierania głosu w sprawach, które bywają ważne, a media czynią z nich kolejny produkt. Skoro dziś mamy 6 czerwca 2009 roku, z czystym sumieniem mogę napisać coś o swoich subiektywnych odczuciach dotyczących 4 czerwca 1989 roku. 20 lat temu miałem 17 lat. Byłem mocno zbuntowany, maksymalnie naiwny. Oczywiście nie mogłem głosować, ale nawet gdyby to w było możliwe nie poszedłbym na wybory. Potem, już mi tak zostało na długie lata. Nie z lenistwa, a z powodu mojej naiwnej zasadniczości. Mojej wydumanej walki z KAŻDYM systemem, czy to czerwonym, różowym, brunatnym, czarnym, po prostu każdym. Widzenie świata 17 latka, bardzo uproszczone, pozbawione szarości, po prostu czarno-białe. Wychowany w domu, gdzie ojciec będąc aparatczykiem KD oraz KW PZPR (Komitet Dzielnicowy, Komitet Wojewódzki, przyp.), regularnie chodził do kościoła, gdzie jego żona, moja ukochana mama, regularnie korzystała z "dobrodziejstw" sakramentów. Wychowywany także przez kościół, przez parę lat byłem jego gorliwym członkiem. Wychowywany wśród sąsiadów, zagorzałych katolików, którym nie przeszkadzała publiczna służba w MO mojego ojca, którzy przez długi okres utrzymywali z naszą rodziną bardzo bliskie stosunki. Wychowywany na dzielnicy, gdzie mój ojciec był szanowanym człowiekiem, przez bardzo długi czas. Do kiedy? Do momentu, gdy nie pojawiła się podziemna SOLIDARNOŚĆ. Wtedy mogę, z całą stanowczością powiedzieć, że rzeczywistość sielskiego życia ( nie mam na myśli łatwego w znaczeniu przetrwania, a raczej pisze o relacjach rodzinno-towarzyskich) prysła niczym bańka mydlana. Zostaliśmy obiektem drwin, szyderstw, donosów, anonimów, intryg w szczególności ze strony właśnie tzw. "opozycyjno-patriotycznej"części naszych przyjaciół, sąsiadów i znajomych. Wcześniej nikomu nie przeszkadzało, że ojciec jest tym kim był, w zawodowym środowisku ojca, dla nikogo nie było fundamentalnym problemem, że chodzi do kościoła, ze jego syn, wraz z matką aktywnie uczestniczy w jego życiu. Wraz ze spolaryzowaniem społeczeństwa po stanie wojennym, odczułem jakość chrześcijańskiego przesłania w naszym społeczeństwie i lojalność tych, którzy podawali się za przyjaciół. I pewnie właśnie nie obiektywizm, tych wszystkich miłośników WC (Wartości Chrześcijańskich, przyp.), JPII, demokratycznej opozycji, a raczej osobiste dotkliwe doświadczenie ich hipokryzji i obłudy, było czynnikiem, który wzbudził tak silną kontestacje polityki, patriotyzmu, każdego możliwego systemu, który w moich młodych i naiwnych oczach był źródłem podziałów, sporów, nienawiści, hańby. Pomimo tej dziwnej niechęci do wszystkiego co się wtedy działo, gdzieś tam wewnątrz mnie, skrzył się podziw dla czasów w jakich przyszło mi żyć. Dla zmian jakie moglem osobiście obserwować i skutków których doświadczałem osobiście.

Minęło 20 lat. Mogę napisać teraz, może dla wielu coś bardzo trywialnego, ale dla mnie coś bardzo osobistego. Gdy oglądałem relacje z otwarcia w Sejmie wystawy "Polska Droga do Wolności", uświadomiłem sobie coś, tak silnie, po raz pierwszy w moim życiu. I popłakałem się. Uświadomiłem sobie, co tak naprawdę stało się w 1989 r. Jak wiele się zmieniło. Jak, pomimo wszystkich poważnych problemów jakie mamy (ja i moje ukochane stadło), możemy być szczęśliwi że nasze życie, wygląda inaczej niż życie naszych rodziców. Ze mogę siedzieć teraz i śmiało, odważnie pisać te słowa. Że mogę wyrażać głośno swoją opinię. Że mogliśmy wydać na świat nasze ukochane córeczki, właśnie w takich czasach. Gdy przed nimi otwiera się tysiące możliwości zagospodarowania ich życia, bez potrzeby skupiania się, li tylko na idei przetrwania. Bo przecież do tego sprowadzało się życie w realnym socjalizmie. Co z tego że moglem wyjeżdżać na obozy, kolonie, wczasy, każdego roku, gdy tak naprawdę, to życie było jak papier toaletowy. Naprawdę szare, nudne i do dupy. Teraz, wszytko jest w moich rękach. Wszystko zależy ode mnie. Popełnię błędy - poniosę ich konsekwencje. Dokonam słusznych wyborów - sprawie że moje życie będzie lepsze. A co za tym idzie życie moich ukochanych. Żyjemy na wynajętym mieszkaniu, nie mamy oszczędności, nie mamy perspektyw na kupno mieszkania, nie jest nam łatwo...ale żyjemy i odczuwamy to. Nie mając "nic", mamy tak wiele możliwości. To daje poczucie godności, poczucie człowieczeństwa, poczucie istnienia, aktywnego istnienia, a nie tylko trwania, wegetowania.

Kiedy zacząłem się zastanawiać nad tym głębiej? W roku wyborczym 2005, gdy do władzy doszli ludzie, których mentalność jest dla mnie zaprzeczeniem tego o czym napisałem wyżej. Ludzie, których gdy słucham, to słyszę o tym co jest dla mnie właściwe, moralne, najlepsze. Słyszę jednoznaczne definicje moralności, patriotyzmu, jedynie słusznych wartości. Znów włącza się w moim umyśle sygnał alarmowy. Nadeszli Ci, których celem nie jest służba społeczeństwu,ale ci którzy chcą to społeczeństwo wykreować na swoją modłę. Nadeszli Ci, którzy tak dokładnie przypominają mi młodość i wszystkie dyrdymały o duchowej sile narodu, które w praktyce dodały do mojego życiowego bagażu, bardzo nie miłe doświadczenia. Naturalną reakcją był w 2005 roku wstręt i oburzenie. Wstręt do zacietrzewionych ryjów, wypowiadających "narodowo-socjalistyczno-katolicki" bełkot, wstręt do prostactwa i traktowania społeczeństwa jako "ciemnego ludu". Wstręt do straszenia dziadkiem w mundurze Wermachtu. Wstręt do pijackich gęb, podrasowanych make-upem stylistów i opalenizną. Wstręt do narodowych haseł, które w rzeczywistości z narodem i jego potrzebami nie mają nic wspólnego, a są tylko wytrychami, otwierającymi umysły naiwnych. Zrodził się bunt i gniew. Gniew na naród, który okazał się łatwiejszy do zmanipulowania niż myślałem, który dał się wciągnąć w ogłupiającą kampanię demagogów, który kupił wszystkie tanie hasełka, za których realizacje płacimy wszyscy. Oczywiście, takie wybory narodu to cena demokracji, wolności, swobody. Pomimo wszystko myślę, że jest to cena którą warto zapłacić. Gdyż ponad tym wszystkim, jest codzienna świadomość, ze jestem wolny, ze zniewolić mogę tylko sam siebie, zamykając się w okowach jednoznacznych ocen, radykalnych poglądów, nie umiejętności podejmowania wyzwań, zawierania i szukania kompromisów, dyskutowania.

Intel-e-gent w jednym ze swoich postów, komentujących osiągnięcia 20-lecia, użył takiego oto sformułowania by podsumować swoje rozważania: "Bilans nie jest jednoznaczny. Dostaliśmy wolność, ale płacimy za nią wysoką cenę. Niemniej pewne jest to, że niewielka część postulatów miała olbrzymie znaczenie, jak się później okazało. " Odpowiedziałem, ze stwierdzenie takie ( niejednoznaczność) zasługuje na określenie mianem herezji. Czy tak trudno ocenić obiektywnie: Żyjemy w wolnym, niepodległym kraju, możemy o sobie samo stanowić. To co się dzieje z naszym życiem, z naszymi rodzinami w zdecydowanej większości przypadków jest zdeterminowane przez nas samych. Rzeczywistość, jest może bardziej brutalna dla tych którzy nauczyli się ze państwo ich niańczy, jednak ta rzeczywistość jednocześnie daje każdemu z nas o wiele więcej narzędzi by sobie z nią radzić. Nigdy nie będzie idealnie, ale mamy cel do którego powinno się dążyć. Państwo, które realizuje politykę przyjazną wobec obywatela, a nie politykę dobrej cioci, czy tez surowego opiekuna. Państwo, które ma nas wspierać w budowaniu poczucia własnej wartości, które ma nam pomagać w myśleniu, ułatwiając realizację naszych pomysłów, marzeń, a nie zapewniać byt naszym dzieciom, troszczyć się o mój budżet domowy. To My je płodzimy i to My jesteśmy za nie odpowiedzialni pod każdym względem. Fakt ze po 20 latach przemian jesteśmy JEDNOZNACZNIE bliżej takiego idealnego państwa, równocześnie JEDNOZNACZNIE dalej od realnego socjalizmu, świadczy o tym że 4 czerwca 1989 roku zrodził narodowy sukces. WSZYSTKIE korzyści, przewyższają straty w sposób JEDNOZNACZNY. Zacieranie w jakikolwiek sposób takiego rachunku, jest nieobiektywne, jest niczym ocenianie Rewolucji Francuskiej, tylko poprzez pryzmat terroru jacobinów, autorytarnych rządów Napoleona. Patrząc na 4 czerwca 1989 roku, oraz na minione 20 lat, musimy spojrzeć szerzej, właśnie tak, jak w tej chwili oceniamy Wielka Rewolucję Francuską. Każde działanie, które w przyszłości przynosi tak wielki horyzont perspektyw, jaki teraz, jako naród mamy przed sobą, jest jednoznacznym SUKCESEM NAS WSZYSTKICH. To napisałem JA heimdall.laik, dawny ultra lewak, anarchista...prawdziwym cudem jest środek, równowaga, kompromis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz